niedziela, 2 czerwca 2013

Błyszcząca Mary Sue oraz Krwawiące słońce, czyli co robić, kiedy zobaczymy żywego kwiatka duszącego naszego przyjaciela

Dzisiaj przeczytamy o błyszczącej Mary, która była wyśmiewana przez rówieśników (i podkładali jej nogi!). Dowiemy się o tym, co jest najważniejsze, kiedy nasza przyjaciółka jest duszona przez olbrzymiego kwiatka oraz jak takiego pokonać.

Analizowane opko: http://girlsfanfic.blogspot.com/
Analizują: Lorelei i Zue Guacamole

To był kolejny bardzo zły dzień dla Sakury, która chodziła do liceum gdzie nie była za bardzo lubiana.
Huh, nielubiana Mary Sue? Czyżby inni uczniowie nie byli w stanie pogodzić się z jej wrodzoną zajebistością?
Podkładali jej nogę i wołali "haha, a ty to masz majtki z buźką!".

Bardzo się wyróżniała wśród innych dziewczyn, bo miała jasne, prawie białe włosy i bardzo jasną skórę. Choć powinna być blada, to nie była, bo kiedy zaświeciło słońca cała w lekkim złotym poblasku, co budziło w innych śmiech.
Miała bardzo jasną skórę, ale nie była blada. Cacy.
Ale, że co ona w tym złotym poblasku, że ich to tak śmieszyło?
No to jak w końcu? Blada, nieblada? I co było w złotym poblasku? Skóra? Ciekawa jestem, jak ten złoty poblask wyglada. Coś w stylu Edzia Cullena
Swoją drogą, jeśli chodzi o to, że była w tym poblasku, albo, że ją otoczał, to musiała mieć idiotów w szkole. No bo przepraszam, ale kto normalny zaczyna się śmiać, bo jego koleżanka nagle zaczęła lśnić na złoto?
Gdybym zobaczyła, że moja koleżanka świeci się, to poszłabym do jakiegoś psychiatry.
Zapraszam, otwieram gabinet psychologiczny za parę lat.

Nazywali ją dziwakiem,  bo nie mogli znieść tego, że się bardzo dobrze uczy i czyta książki.
AHAHA, a ta to czyta ksiązki! Haha! I ma lepsze oceny niż 2!  Haha!
A nie mówiłam?! Nie mogli się pogodzić z jej zajebistością. Czemu jeszcze nie ma Nobla, skoro się świetnie uczy i świeci, jakby trzymała w domu 2 kilo uranu?

Doszło do tego, że ją popychali a dziewczyny przezywały.

Już to widzę. " – O ty, masz nieładne ooooczy! O, masz Piotruś, podłóż jej nogę!".
Chyba raczej: "-O, ale świeci. Zepchnijmy ją ze schodów, będzie spadającą gwiazdą!"

Najbardziej złościło ich to, że Sakura się nie złościła, nie płakała choćby ją wyzywali od najgorszych.
A mnie złości, że autorkę najpewniej złoszczą złośliwi złoszczący się na nią rówieśnicy.

Zawsze po jakimś okrutnym wydarzeniu uśmiechała się do wszystkich i odchodziła w milczeniu.
Jak na Mary Sue przystało. W blasku nocy wychodziła z domu przez okno, skakała po lampach oraz spadała z chodnika na drogę i ratowała małe kurczęta.

Teraz siedziała w ogrodzie i ze smutkiem myślała, że za chwilę będzie ciemno.
To takie straszne, wtedy wszystkie potwory wychodzą spod łóżek.
A na dodatek nie będzie mogła świecić.
No jak nie będzie mogła? Zastąpi kilka latarni.

Uważała od zawsze słońce za swojego jedynego przyjaciela.
Ja mam Pyśkę. Jej też przydałaby się jakaś kaczka. Tresowana kaczka.
A ja mam budyń. Lubię mój budyń.

Kiedy tak siedziała i patrzyła w krwawy zachód słońca coś się poruszyło wrzakach.
Co to za świat? Ona się świeci, słońce krwawi?
Może to miało być na odwrót? Może miała umierać wykrwawiając się w złotym blasku zachodzącego Słońca? Rozmarzyłam się, przepraszam.
Coś w tym stylu?

To był czarny kot z dziwnym księżycem na czole.
Ten księżyc był dziwny, miał macki.
Dziwny był to kot, robił dużo psot. A na czole księżyc był, który tak śmiesznie wył.

Sakura go znała, to był kot Bunny, tej dzinej dziewczyny z innej klasy.
To była bardzo dzina dziewczyna. Cokolwiek oznacza słowo "dzina".
Dziwnej? Dziwnej? I tak ją widzi panna, która świeci na złoto w świetle słonecznym?

Sakura bardzo ją lubiła, bo miala w sobie jakieś tajemnicze piękno, ale była zbyt nieśmiała, żeby do niej zagadać. Kot popatrzył na nią dziwnie i znikł..
Pełno dziwów w tym opku.

Kiedy wychodziła na ulicę, usłyszała krzyk.
I WTEM!
Nagle!
Niespodziewanie!

Dochodził z dziwnej mgły na końcu ulicy.
Na końcu dziwnej ulicy, zapomniała dodać.
To pewnie te potwory spod łóżka. One wylazły na dziwną ulicę i ukryły się we mgle. Dziwnej mgle, oczywiście.

Pobiegła tam nie zastanawiając się, bo ktoś miał kłopoty!
Mgła oznacza kłopoty.To takie oczywiste!
A ponoć taka inteligentna. Ja bym takie dziwne wrzaski w dziwnej mgle zostawiła jednak policji.
Dziwnej policji, oczywiście.

Pobiegła i zobaczyła dziwnego stwora, jakby wielki kwiat, który owijał korzeniami i liśćmi jakąś przypadkową osobę, która krzyczała z bólu.
Ha! Mówiłam, że to potwory spod łóżka!
Dziwne potwory!

Sakura nie bała się, nie wiadomo czemu.
Pewnie. Kto by się tam bał jakiegoś stwora-kwiatka, z korzeniami i liśćmi, który dusi jakąś osobę! Phi!
Bo była na to za głupia. Albo coś jej zjadło ciało migdałowate.

Podbiegła bardzo blisko i wyciągnęła ręce w stronę potwora.
Free hugs!

Zaczęła krzyczeć:
-Odejdź, zostaw ją, stworzenie nocy! Sama nie wiedziała, skąd u niej te słowa. Zdawały się płynąć z samego środka jej duszy.
Tak sobie pływały, pływały, aż ktoś się zdenerował, wyjął korek i one tak chluuup, wyleciały razem z wodą...

Poczuła przepełniającą ją moc, jak wtedy, kiedy pielęgnowała kwiaty albo leczyła zwierzęta, ale sto razy mocniejszą.
Nasza dobra, kochana Mary Sue, zwierzęta leczy, kwiatki pielęgnuje, potwory spod łóżka zabija...
Czyli co, zamierza tego kwiatuszka podlewać?

Jej dłonie zaczęły świecić, a włosy uniosły się, tworząc świetliste, przepiękne, falujące wstęgi, lekko falujące w powietrzu pod wpływem wypełniającej jej mocy.
I te falujące włosy falowały. Tak falująco falowały.
Wypełniającej jej co mocy?

Ta moc wypełniła ją całą o zaczęła zmieniać jej ubranie, owijając ją ciasno wstęgami.
Po co jej moc, która zmienia ciuchy, kiedy przed sobą ma kwiatka-potwora?
Ej, to by było niezłe. Ta moc mogłaby się u mnie ujawniać co rano, może przestałabym spóźniać się na uczelnię.

Na jej palcach pojawiły się pierścienie, a zwykły mundurek szkolny zamienił się w prostą ale śliczną sukienkę.
Kutaśnie. I co z tego?
No, opis stroju musi być, bo by nie spełniało Złotych Opkowych Zasad.

Kiedy transformacja się dokonała, Sakura zaczęła sobie przypominać zaklęcia i czary, które nosiła zawsze na dnie swej duszy.
To dużo rzeczy w tej duszy miała. Basen, zaklęcia, czary...
I ciuchy.

Zawołała:
-Słoneczne życie!!! a z jej palców wystrzeliły jasne promienie, które zraniły roślinę.
To tak się roślinami opiekowała?!
Słoneczny patrol!!! - krzyknęła Lorelei, a z jej palców wystrzeliły jasne promienie, po czym przybrały kształt Pameli Anderson

Teraz zwróciłą się w stronę swej prześladowczyni, puszczając dotychczasową ofiarę. Okazała się nią Bunny, która leżała teraz na ziemi znieruchomiała z bólu.
No jak ona poświęcała tyle czasu na zmianę stroju i wstążki, kiedy tamta była duszona, to się nie dziwię.

Sakura poczuła silne wzruszenie, kiedy zobaczyła, że roślina bardzo ją poraniła.
Roślina poraniła i niemalże udusiła moją koleżankę. Chlyp, chlyp... co? Nie, nie jest mi smutno, to mnie po prostu wzruszyło.

Z tego bólu, którego nie rozumiała, zaczęła rzucać kolejnymi czarami, jednak nie szło jej to za dobrze.
Jak będzie mnie boleć noga, to zacznę rzucać zaklęcia. Muszę to zapamiętać, bardzo przydatna rzecz!

Macki rośliny sięgnęły do niej i zaczęły boleśnie opinać jej ciało, wbijając się długimi kolcami.
Bo ziemia była za słona.

Czuła, jak roślina zabiera jej życie, jak wypływa z niej krew.
Jak taka gąbka, z której wyciska się wodę?
Samopodlewalna roślina. Tylko podlewa się posoką. Prawie jak muchołówka!

Zniknął gdzieś jej blask, a ubranie znowu stało się normalne. Była za słaba na tego potwora.
Była za słaba, bo jej wypasione ciuchy zniknęły?
I widzisz? Tak się roślinki odwdzięczają za podlewanie!
Chyba za nie podlewanie xD
Ona podlewa bardzo... oryginalnie.

Tymczasem wzszedł księżyc, wielki, ogromny.
Duży, potężny. Dodajmy więcej synonimów!
Gigantyczny, monstrualny wręcz! A. I dziwny.
Dobrze, że nie zmieszany.

Sakura spojrzała na niego z rozpaczą. Och, gdybyś był słońcem, na pewno byś mi pomógł, szeptała bezgłośnie.
Zaczęłabym się świecić i oślepiłabym potwora! Och, ach!
Jakiś potwór ją niemalże zabił, a ona ma czas i ochotę na wzdychanie do księżyca... Cóż...

światło książeyca przesuwało się
Tak się podnieciła tymi poetycznymi westchnieniami, że zapomniała o wielkiej literze, kropce i na dodatek zrobiła literówki.

Tymczasem roślina zamierzyła się ostrym liściem, by ją zabić.
Ten liść to był taki duży i ostry, mógłby ją na śmierć zadziobać!

Sakura nigdy nie czuła się tak bezradna, nawet, jak ją bili i przezywali.
Oni jej przecież tylko nogi podstawiali, no ale niech będzie.
Skąd wiesz, może też ją bili ostrymi liśćmi?

Oczy zaszły jej łzami.
Heeej, jedna łza!
Czekaj, zaraz jedna samotna łza jej popłynie po policzku!

Przez łzy zobaczyła jeszcze blask.To była Bunny, tak samo jak ona zmieniona!
No to ta się wykrwawia, a tamta co? Na ziemi leży i się patrzy!
Zrobiło się tak poetycko, że nawet ałtoreczka zaczęła rymować.

Sakura poczuła, jak serce wypelnia jej miłość i radość. Bunny była Czarodziejką z Księżyca, o której tyle słyszała!
Była Wielką i Potężną Czarodziejką z Księżyca, ale dała się dusić roślince. Świetnie.

Bunny szybko rozprawiła się z rośliną, która rozpadła się na miliony kawałeczków.
A wcześniej nie zrobiła tego, bo...?
Łejt, ta sama roślina, która dopiero co poddusiła ją do nieprzytomności? Ciekawe...

Sakura czuła ból, ale i tak była mniej ranna od Bunny, która upadła na ziemię.
To już się robi tak głupio-skomplikowane, że mam tylko jedną sugestię. Niech umrą. Wszyscy.

Czary wyczerpały ją całkowicie, straciła dużo kwri, która rozlewała się ciemnosrebżystą kałużą wokół Czarodziejki.
Ej, od ostatniego opka zostały jeszcze te słowniki?
*zagląda do szuflady* Kilka zostało, tylko trochę obite.

Sakura przybiegła do niej, uklękła koło przyjaciółki.
-Dlaczego? Dlaczego? Przecież ja jestem nic nie warta, niepotrzebna, a ty walczysz ze złem...Czemu mnie uratowałaś!
Bo przecież pytania zawsze kończy się wykrzyknikiem.
No to przepraszam, ale co właśnie Sakura zrobiła, jak nie walczyła z wielkim kwiatkiem?
Jak to co? Przebierała się.

Bunny unisoła powieki i spojrzała na Sakurę. Światło księżyca tańczyło w jej przejrzystych źrenicach.
Przejrzystych źrenicach? Było widać mózg?!

- Bo ty jesteś... szepnęła słabiutko - bo ty jesteś Czarodziejką Słońca, moją ukochaną.
To ja będę Czarodziejką Kaczek! Mogę?
Wyczuwam lesbian porn.

Artemis mi powiedział, żeby cię chronic, bo ty dajesz życie.... ja jestem tylko... odbiciem twojego blasku... bez ciebie... nic nie ma sensu...
Zwłaszcza... tyle... wielokropków...

Bunny szepnęła cicho a jej oddech stał się niewyczuwalny.
Dramatyzm ostatnich scen poraża. Ten patos </3 Brakuje tylko rzewnego zawodzenia skrzypiec w tle.

Sakura patrzyła na Bunnyz niedowierzeniem. Ona? Słońcem? To niemożliwe szepnęła i popatrzyła na umierającą koleżankę.
Koleżanka umiera, a ta się martwi, bo jest słońcem. Chociaż w sumie, to sama nie wiem, co jest gorsze... Chyba wiem, dlaczego nie oglądałam Czarodziejki z Księżyca.
Myśli, że jest Słońcem. Kinda schizophrenic.

Czuła wyraźnie jej ciężar, ciepło jej stygnacego powoli ciała przyjaciółki.
To kogo było to stygnące ciało?

Przesuwała palcami po gładkiej skórze, szukając śladu srebrzystego blasku.
Zaczyna się. Zaraz zacznie szukać pod jej bluzką.

Słońce i Księżyc, dwa przeciwieństwa, nie mogą się spotkać a wypełnione są miłością do siebie.
Na początku opka mówiła, ze Bunny jest dziwna, teraz ją kocha. NO PEWNIE.
Poziom patosu przekroczył granice przyzwoitości. Mam dość.

W tym momencie stwierdziłyśmy, że dalej nie damy rady. Pozdrawiamy wszystkich, którzy dotrwali do końca!


piątek, 3 maja 2013

Tró Loff i Dżastin, część 3 (i ostatnia, yay!)

Dzisiaj analizuję saaaamaaaa. Bó. Nie martwcie się, Lorelei nie odchodzi! Nje. Dziś z przyjemnością  przeogromnym szczęściem wielkim bulem  bólem żegnamy się z tym opkiem. Następnym razem weźmiemy coś nowszego, bo to już się kurzem pokryło.

Analizuje: Zue Guacamole

Analizowane opko: http://wiele-serc-jedno-bicie.blog.onet.pl

Rozdział 28 „Kocham!” 


Nie będę się rozpisywać. Dedyk dla Marti za to, że wymyśliła ten rozdział ;)
Ałtorka nie umi, Marti wymyśla. 

Rozświetlony i ozdobiony kwiatami kościół!
Jak wygląda rozświetlony kwiatami kościół? Że te kwiaty świecą?

A przy ołtarzu stał Justin! Mama przyprowadziła mnie przed ołtarz. Justin uklęknął i powiedział : „Przepraszam cię. I… kocham! Zostaniesz moją żoną?”
No nie żeby coś, ale to trochę nie tak wygląda... 

Łzy napłynęły mi do oczu.
Łza! Łza, głupi dziewczyno! Jedna, srebrzysta łza!

-          Tak! – powiedziałam i przytuliłam się do Justina. Taylor i mama płakały ze szczęścia. 
Kej, a Taylor to nie chciała być przypadkiem jego żoną? 

No tak. Pewnie one i Jus to ustawiły. I bardzo dobrze ;3
No. Hehe ;3

Organista zaczął grać marsz weselny. Musiało popłynąć kilka łez.
N    Nawet nie zauważyłam, jak pośrodku kościoła popłynęła rzeczka.

-  Czy ty Emmo Evans bierzesz tego oto tu obecnego Justina Biebera za męża? – rzekł ksiądz zjadając przy okazji dwa przecinki.

 Ja nadal miałam łzy w oczach. Tylko jedno słowo pasowało do tego zdania.
-          Tak chcę!
Ja tu widzę dwa słowa. 

- I czy ty Justinie Bieberze bierzesz tą tu obecną Emmę Evans za żonę? – kontynuował ksiądz. Justin też miał łzy w oczach.
O boshe, o boshe, ale to wzruszające! *chlip, chlip*

-          Tak chcę!
-          Jesteście mężem i żoną. Możecie się pocałować – dokończył ksiądz. Tak też uczyniliśmy. (Awww! Aż łezka popłynęła! – Marti <ocierając niewidzialną łezkę>)
Co to jest, to w nawiasie? Czy wy też to to widzicie? 

Ludzie sypali grosze i ryż jak wychodziliśmy z kościoła, trzymając się za ręce. 
To musiało śmiesznie wyglądać, jak tak się wszyscy trzymali za łapki i rzucali te grosze i ryż.

Potem ludzie długo nam gratulowali.
Tak stali tam, trzymając się za łapki i gratulowali. I tak ciągle, i ciągle...


Mama urządziła wesele. Było wspaniale! Dorośli się upili, dzieci częściowo też ;p 
No chyba Picolo. 

Fotograf robił nam sesję zdjęciową w parku. Wróciliśmy wczesnym wieczorem. Potem tańczyliśmy. Kiedy była wolna piosenka oparłam głowę na ramieniu Justina i rozmawialiśmy.
-          Dlaczego się zdecydowałeś na ślub? Przecież mogłoby ci to karierę rozwalić i wg…
To musi śmiesznie brzmieć. "Przecież mogłoby ci to karierę rozwalić i wygy".

-          Ja cię kocham! I chcę, żebyśmy już zawsze byli razem! I nie obchodzą mnie ci co nam źle życzą – rzucił Justin i mnie pocałował. 

Zawsze! Do przyszłego roku, jak wezmę rozwód!

Zobaczyłam w kącie Caitlin. Płaczącą za Justinem, zapewne. 
Szła tak za Justinem i płakała, obmywając jego stopy... 

Było mi jej żal. Pragnęła tego czego nie dostanie. Zostawiłam mojego (m!) męża (co za słowo! ;p)
Kto mi wytłumaczy to "m" z wykrzyknikiem i w nawiasie znajdujące się w środku zdania? 


i stanęłam obok Caitlin.
-          Nie płacz – powiedziałam. Mimo to, że chciała mi odbić Justina chciałam ją pocieszyć.
Nie zapominajmy o tym, że chciała. Bardzo chcąco chciała.

-          Mogę tylko płakać, bo ten kogo kocham…

      Oj tam, możesz sobie z gazetki wyciąć jego zdjęcie. W "Bravo!" są jego plakaty dodawane do prawie każdego numeru.

A to ty… Czego chcesz? – ostanie zdanie prawie warknęła.
Warczę to ja. Na ałtorki. 

-          Chciałam cię jakoś pocieszyć… Uwierz, że jest miliardy innych chłopaków! Może nawet lepszych od Justina… – wiedziałam, że to nieprawda, ale chciałam jej pomóc.
Czyli, że Dżastin to najlepszy mężczyzna na świecie? Ojej. 

-          Nie pocieszaj mnie! Idź sobie! – warknęła, chowając twarz w dłoniach. 
Cały czas na siebie warczą. Złe, złe ludzie! Be!

I płacząc. Jak nie chce pomocy to nie! 
FFoszeq!

   Odeszłam, zostawiając ją sam na sam z jej problemami. 
   Problemy stało obok niej i klepały ją po plecach.

    Chwilę potem zobaczyłam ją flirtującą  z jakimś kelnerem, uśmiechniętą od ucha to ucha.
    Kobieta zmienną jest.
    
      No cóż… Widać naprawdę mnie nienawidzi… 
      Bo? Nie smuta w kąciku, tylko próbuje wyrwać faceta? Ogej.

    Nagle obok mnie pojawiła się Jasmin.
    - Lucy szykuje zamach!!!!
    Bombowo. Hihi.

  
     Rozdział 29 „Śmierć”

 -          Że co?! – krzyknęłam.  
           -Ma nóż i… i… – Jasmin zaczęła płakać.
     Domyślamy się, co się stanie, hmm?

     -          Cii… – próbowałam ją uspokoić.
-          Jak ty możesz być taka spokojna, jeśli możesz umrzeć?!
Hmm? Jakaś wariatka z nożem, i co, wszyscy się boją, że ich zabije? Ach, te kreatywne ałtorki...

-          Ja sobie tam radę…
-          Nie dasz rady! Nie dasz! Ona wcześniej zabiła Alex i Melissę, które jej się sprzeciwiały!
Rozumiem, że tam nie ma ani jednej inteligentnej osoby, która zadzwoniłaby po policję? Zresztą, zrozumiałabym, jakby to był, nie wiem, szaleniec z pistoletem, ale malutka kobitka z NOŻEM? 

-          Zaraz… Ale one się chyba wyprowadziły…
-          Nie! Ona je zabiła!
Ona to wiedziała i nie powiedziała policji? O boru...

-          Tak czy inaczej i tak dam sobie radę – rzuciłam pewna.
-          Ile razy mam powtarzać, że nie?! Nie dasz rady! – krzyknęłam ze łzami i uciekła w mrok. 
Uciekła w mrok? To gdzie oni są? Ja myślałam, że na tej sali, gdzie się odbywa wesele...

Co to miało być? Zastanawiałam się. Nie weszłam już do środka. Pognałam na parking
chciałam wejść do samochodu mamy, ale nie mogłam znaleźć kluczyków!
Powinny być w kieszeni (pamiętajmy, że boCHaterka ma suknię ślubną... chyba), czy może w
samochodzie?

- Szukasz tego? – usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się. Lucy! Trzymała w ręce moje kluczyki!
- Oddawaj – rzuciłam ze spokojem. Lucy tylko się zaśmiała i wyciągnęła nóż.
Na ślubie jest wariatka z nożem w ręku, a nikt, powtarzam: NIKT nie zadzwonił po policję? A w
ogóle, to tam nie ma ochroniarzy?

-          Zostaw to, możesz kogoś zranić… – rzuciłam ze świętym spokojem. Lucy wybuchnęła śmiechem.
-          Boże jaka jesteś naiwna! A teraz powiedz : „Dobranoc” na zawsze! – zaśmiała się po raz kolejny i zaczęła się do mnie zbliżać.
Tak! Tak! Zabij ją, zabij! Znaczy... Ojej. :(

-          Nie rób tego! – zawołałam.
-          Zrobię! – uniosła nóż. Było już dla mnie za późno. Przygotowałam się na śmierć. Nagle w oddali pojawiły
się dwa światła. Zaczęły się zbliżać. 
Zbliżające się światła? Ojej. 

Lucy szybko podbiegła do mnie, żeby zdążyć mnie zabić, ale potknęła się o jakiś kamień i spadła
prosto na nóż, który przebił jej serce! 
Ahaha, wyobraziłam sobie dziewczynkę biegnącą z nożem, wołającą "zabiję cię, zabiję cię!", z pianą
na ustach i czerwonymi oczami, która potknęła się o kamień, wypuściła nóż i spadła PROSTO na
niego, tak, że przebił jej serce. *ociera łezkę z oka* 

Przestała się ruszać. Umarła… Samochód był już bardzo blisko i zatrzymał się przy ciele Lucy. Z
samochodu wysiadł… Justin!
On gdzieś pojechał?

-          Emmo! – krzyknął Justin i wziął mnie w ramiona.
-          Och Justin! Dobrze, że jesteś! Ona by mnie zabiła… – zaczęłam płakać.
-          Cii… Nie płacz! Jestem przy tobie… – powiedział. Ja ciągle płakałam, przytulona do niego. 
To musi być bardzo fajne, tak przytulać się przy zwłokach jakieś dziewczyny. 

Kiedy już się uspokoiłam zapytałam Justina :
A tak wg to jak się tu znalazłeś?
Emm… Wino się skończyło – uśmiechnął się. Ja też.
Ja tak tylko przypomnę, że na sali była wariatka z nożem, która chciała zabić (kogoś). Nie
no, spoko, jedziemy po wino....

/dzień później/
Siedziałam z Justinem w jego salonie i oglądaliśmy w TV wiadomości, wtuleni  w siebie.
„17-letnia Jasmine S., znaleziona w stawie martwa! 

     Khę?

Popełniła samobójstwo! W tym samym miejscu Lucy V., także popełniła samobójstwo! Dźgnęła się
nożem po tym jak nie udało jej się zabić Emmy E.,!”
Ile wykrzykników! Yaaay!

„Chyba Emmy B(ieber)”
Co to jest to coś w nawiasie?

mruknął Justin. Udawałam, że nie usłyszałam.
Ponieważ....?

-          O Boże! Jasmin… Utopiła się! – zaszlochałam, przytulając się do Justina.
-          Spokojnie… – pocieszał mnie. Wtuliłam się w niego, starając się nie płakać.
Tak nie za bardzo rozumiem, dlaczego ta Jasmine (kimkolwiek jest) popełniła samobójstwo, ale okej....

/chwilę potem/
Wparowała Taylor z wielkim uśmiechem na buzi.
Taylor! Co się stało? – spytałam. – Brałaś coś?! – taka zawsze była moja reakcja, jak Tay miała głupawkę xd.
Hehe, jaki krejzol. xd

- Nic mi się nie stało! Wracam do Stratford!
- Super! – krzyknęłam uradowana. – Skąd ta zmiana?
- Rodzicom nie podobało się w tamtym mieszkaniu to kupili z powrotem ten dom tutaj! – rozpromieniła
się.
Ja chyba żyję w innym świecie. W świecie, gdzie nie zmienia się miejsca zamieszkania ot, tak, bo mi się
nie podoba stare mieszkanie....

 - Świetnie! Witaj w domu, Taylor! – zawołałam i przytuliłam przyjaciółkę.
One mieszkały razem? 

Rozdział 30. Koniec
Nareszcie!!!

Pod koniec stycznia przeprowadziliśmy się z Justinem do własnego mieszkania. A paparazzi chodzą
po całym mieście, bo  chcą wyśledzić gdzie jesteśmy ;/ 
Kurcze, peszeq ;/

No ale takie już życie. 
NOALE, życie jest takie zue i wgl... Do rzyci, nó. 

/luty, noc/
Obudziłam się nagle. I nagle poczułam, że… dziecko chciało przyjść na świat! Szybko obudziłam Justina.
Poczuła, że dziecko chciało przyjść na świat, mhm?

   Co się stało?! – poderwał się. A po chwili już wiedział. – To już?! – zawołał tylko. Potem spakowaliśmy
jakieś ciuchy i szybko pojechaliśmy do szpitala.
A tam, za małe majtki, krawat i spodnie od garnituru! Co za różnica!

Oczami Justina
Emma zaczęła rodzić, a ja czekałem na korytarzu, bo mnie nie wpuścili. 
Kto mi wyjaśni, dlaczego?

Przynajmniej był jeden plus. Była noc i żadne fanki by mnie teraz nie dopadły ;p
Czyli, że jakby był dzień, to jego fanki polazłyby za nim do szpitala? 

Jakie wielkie pocieszenie! ;/
Ale czemu niby to, że jego żona rodzi jest złe? 

/parę godzin później/
Wpuścili mnie do Emmy. Myślałem, że rozpłaczę się na progu. Emma leżała na łóżku uśmiechnięta
trzymała w rękach… nasze dziecko!
Naprawdę?! Myślałam, że margarynę!

Podszedłem do niej i wziąłem naszą małą córeczkę na ręce. Emma była wyraźnie zmęczona, ale
uśmiech gościł na jej twarzy i patrzyła na mnie i na nasze dziecko z wielką czułością i miłością.Ja nie
zgrywałem twardziela.
W jakim świecie oni żyją?

Łza popłynęła po moim policzku jak przytuliłem małą. 
Jedna łza spływająca po policzku – jest!

Później czuwałem przez całą noc przy Emmie i dziecku.
Niczym pies. Hau, hau!

I chyba zasnąłem.

Oczami Emmy
W następnych dniach odwiedzała nas rodzina i przyjaciele, żeby zobaczyć naszą córeczkę Katie. (Daliśmy ta
jej z Justinem na imię ;D)
No co ty! Ja myślałam, że pluszowy zajączek dał jej tak na imię!

Mama płakała, Taylor płakała, mama Justina płakała… ;)
Normalnie się w tych łzach potopili.

 Ech… Ja też jak trzymałam małą w objęciach… ;)
Nie, oni nie trzymają jej w objęciach, tylko płaczą...

Dużo łez się lało i dużo paparazzich wedrzeć się chciało! (zrymowało się o.o) 
Co to jest to w nawiasie i co tu robi?!

 Po paru dniach poszliśmy do domu z Justinem. Teraz nasz dom był taki pełny. Byliśmy rodziną ;)
Dlaczego w czterech zdaniach są trzy emotki? Dlaczego?!

Tak szybko się wszystko potoczyło… Nie mogę uwierzyć, że moim mężem jest Justin, a dzieckiem
Katie. 
Fakt. Mężem mógł być Wacław, a córką Genowefa-Józia.


Nic nam nie zagraża. Kochamy się…
O nie, to jest pedofilstwo.

/parę miesięcy później/
Siedziałam w salonie, przytulając małą Katie. Jest taka śliczna i słodka!!!
Trzy wykrzykniki! Yaaay!!!!

Oczy ma po Justinie ;) i dlatego ma ten urok ;D (No może nie całkiem dzięki oczom ;d) 
A po cholerę ci te uśmieszki tutaj.

Przyszedł Justin z pakunkiem w ręce. 
-  Co to? – spytałam męża (przyzwyczaiłam się do tego słowa J)
No to fajno. :)

-          Najlepszego! – powiedział i wręczył mi paczuszkę. No tak! Moja 18-nastka.
To ona w wieku siedemnastu lat wzięła ślub i urodziła dziecko? A jej mamusia temu przyklasnęła? Okeeeej. 

W ogóle  inaczej wyobrażałam sobie tę chwilę. Że pijemy sobie z Taylor, urządzamy dziką balangę, a
nie, że jestem otoczona kochającą rodziną. Druga opcja jest lepsza wg mnie ;D
Zaszalejmy, wstawmy emotkę zamiast kropki!

-          Och! Jakie piękne! – zawołałam, wyciągając z paczuszki bransoletkę ze złotym serduszkiem z napisem
LOVE i ramkę ze zdjęciem naszej trójki, jeszcze w szpitalu! ;)
W ostatnich rozdziałach coś mało emotikon było, w tym trzeba to nadrobić.

 Dziękuję! – powiedziałam i przytuliłam Justina. – Przynajmniej wiesz, że nie chcę takiej ostrej 18-nastki,
jaką urządziłeś z kumplami i Usherem…
Ostra osiemnastka? Mieli tam piły i papryczkę chili? 

-          Fakt… Trochę przeholowaliśmy – rzucił.
-          Trochę?
Niech zgadnę: prawidłowa odpowiedź to bardzo?

-          Dużo – westchnął i mnie pocałował. Upili się na maxa i kiedy szli do burdelu (!!!) zatrzymałam ich,
nawrzeszczałam i zabrałam Justina do domu.
No to fajny mąż...

No i byłam tą złą, co zakończyła imprezę ;p
Byłam taka zła, że na koniec zdania wstawiłam emotikonkę!

Dalej Justinowi, Emmie i Katie żyło się dobrze. Byli dobrymi rodzicami dla Katie i Kevina, który się
urodził 3 lata później ;)
Szczęśliwa dwudziestolatka z dwójką dzieci i mężem... 

Byli wspaniałą, kochającą się rodziną!
Jestem medium, od początku tego opka wiedziałam, że będą rodzinką z dwójką dziećmi. 

Tak oto kończymy to opowiadanie. Do zobaczenia za tydzień. I nie zapomnijcie: Dżastin jest naj naj
naj!!!!